Niezapomnianą przygodę i moc wrażeń mieli okazję przeżyć Piątkowicze podczas zakończonego nie dawno rejsu żaglowcem STS Kapitan Borchardt po fiordach norweskich i Morzu Północnym. Grupa złożona z 29 uczniów różnych klas pod opieką profesorów: Anny Słowikowskiej-Bogackiej, Agnieszki Faryny i Pawła Koszałki – organizatora tego przedsięwzięcia, wyruszyła przed południem 14.06 z lotniska Kraków-Balice do Kopenhagi. Po południu tego samego dnia wszyscy znaleźli się już w norweskim Stavanger, gdzie w tutejszym porcie czekał na nich wspaniały żaglowiec pod polską banderą, który przez następny tydzień stał się ich domem.
Relacja z rejsu, Paweł Koszałka:
Po zaokrętowaniu i przywitaniu przez kapitana Tomasza Kulawika ps. „Misiek”, uczniowie i my ich nauczyciele zostaliśmy podzieleni na cztery grupy (wachty), z których każda była odpowiedzialna za inny obszar statku oraz kuchnię. Potem nastąpiło szkolenie z obsługi żagli i innych elementów wyposażenia, które poprowadzili oficerowie: Wojciech Lenard, Renata Potempa i Hubert Jezierski. Załogę stałą tworzyli ponadto: bosman Mieczysław Warchoł, mechanik Daniel i kucharz Aleksander Zachuta – członek społeczności rodziców naszej szkoły i pomysłodawca rejsu. Od tej pory wszyscy, chociaż nie znaliśmy się wcześniej, byliśmy już jedną załogą, odpowiedzialną za statek i siebie nawzajem. Tego dnia w porcie Stavanger, który sąsiaduje ze starą częścią miasta bogatą w restauracje i kluby odbywał się festyn, zatem wszędzie były tłumy. Przechodnie często zatrzymywali się, aby podziwiać nasz statek i pracującą na nim młodzież.
15 czerwca o godz. 8:00 zgromadziliśmy się wszyscy, aby podnieść banderę – rytuał ten będzie nam już towarzyszył do końca wyprawy. Po śniadaniu, miedzy godz. 9-10 wypłynęliśmy na północny zachód, zahaczyliśmy o Może Północne, a młoda załoga miała pierwszą lecz nie ostatnią okazję stawiać żagle w warunkach morskich. Po południu trzeba je było zwinąć, bo cumowaliśmy w porcie Skudeneshavn. W odległości kilku kilometrów od tej małej nadmorskiej miejscowości znajduje się pozostałość twierdzy z bunkrami i platformami pod ogromne działa artyleryjskie, która stanowiła element Wału Atlantyckiego budowanego przez Niemców podczas II Wojny Światowej. Cześć naszej ekipy wybrała się na wycieczkę pieszą, aby zwiedzić to miejsce.
Kolejnego dnia popłynęliśmy przez fiordy w kierunku Bergen, gdzie dotarliśmy po ok. 24 godzinach podróży. Po drodze podziwialiśmy tzw. „Oko łososia” czy przepiękny wodospad Furebergsfossen. Trzeba również pamiętać, że o tej porze roku na tej szerokości geograficznej ciemno robi się dopiero po północy na zaledwie godzinę. Było więc dużo czasu na podziwianie otaczającej nas przyrody.
W Bergen, gdzie przez prawie cały rok pada, pogoda była dla nas czasami łaskawa. Zabytkowa, drewniana część miasta, mimo że pełna turystów urzekła nas swoim klimatem i spokojem, a także świetną muzykę w jednej z tawern. Można było podziwiać miasto i cała okolicę z punktu widokowego, na który prowadzi kolejka lub trasa piesza. Części z nas udało się trafić na wystawę obrazów słynnego malarza Edvarda Muncha.
Następnego dnia wczesnym popołudniem rozpoczęliśmy niemal 20-godzinne starcie z surowym Morzem Północnym, w głąb którego wpłynęliśmy miejscami na ok. 30 mil od brzegu. Najtrafniej tę część wyprawy opisał i zapowiedział kapitan naszego statku "Misiek" słowami: "Za godzinę morze oddzieli chłopców od mężczyzn." I chociaż stan morza nie przekroczył 5, było to nie lada doświadczenie, któremu załoga musiał sprostać.
W nagrodę za trud i wysiłek, który ponieśliśmy minionej doby czekała nas przepiękna sceneria fiordu Hjørundfjorden, w którym znajduje się malutka miejscowość Saebo, gdzie spędziliśmy kolejną noc. Jeden z mieszkańców, którzy wyszli z domów, aby oglądać ten niecodzienny widok dużego żaglowca morskiego pełnego młodzieży, który cumuje w ich wiosce, przywitał nas słowami „Welcome to paradise!”. To był rzeczywiście rajski widok: potężne góry, których stoki bezpośrednio opadają do morza, bujna zieleń, ogromne wodospady wypływające wprost z lodowców i domy kryte mchem. Kiedy opuszczaliśmy rano Saebo przyszło nas pożegnać kilku mieszkańców, w tym pewna młoda miłośniczka żeglarstwa i rówieśniczka naszej młodzieży, z którą część zapoznała się dzień wcześniej robiąc zakupy w pobliskim sklepie.
Ostatni etap do Alesund, to spokojna podróż pośród majestatycznych fiordów i jak na północ przystało z pogodą w kratę. Do ostatniego portu na naszej trasie zacumowaliśmy ok. godz. 14:30 dnia 20 czerwca. Mieliśmy jeszcze wiele godzin na zwiedzanie miasta, bo o 23 nadal świeciło słońce, lecz strój przeciwdeszczowy był tego dnia obowiązkiem. Następnego, ostatniego już dnia naszej podróży odbył się uroczysty apel, podczas którego kapitan podsumował i podziękował wszystkim za wspólny rejs, po czym każdy członek załogi otrzymał od niego oficjalne zaświadczenie. I tak, po przebyciu 377 mil morskich nastąpiło pożegnanie ze statkiem STS Kapitan Borchardt i jego załogą. Po wykonaniu pamiątkowych zdjęć udaliśmy się w podróż na lotnisko w Alesund, skąd wylecieliśmy do Polski. Po południu wylądowaliśmy już w Gdańsku, a po niespełna sześciogodzinnej podróży pociągiem marki Pendolino znaleźliśmy się z powrotem w Krakowie. Tak zakończył się pierwszy w historii V LO w Krakowie szkolny rejs żaglowcem, ale z pewnością nie ostatni!
Dziękuję wszystkim za udział w tym wydarzeniu. Kapitanowi "Miśkowi” i całej załodze za szkolnie, dowodzenie i doprowadzenie nas szczęśliwie do celu. Agnieszce i Ani za wytrwałość i opiekę, Olkowi za świetną kuchnię, młodzieży za zaangażowanie i entuzjazm, a ich rodzicom za świetną współpracę! Szczególne podziękowania kieruję do rodziców z klasy 3E: Pani Moniki Szybki – za nieocenioną pomoc w sprawach finansowych, a szczególnie organizacji i zakupie biletów lotniczych razem z Panem Robertem Mrowcem.
organizator wyprawy: Paweł Koszałka - Ahoj!